Dziennikarze uwielbiają kryzysy. Nie dlatego, że przepadają za zapachem krwi, dźwiękiem syren alarmowych i widokiem zrozpaczonych ludzi.
Kryzysowy temat idealnie zaspokaja wszystkie potrzeby perfekcyjnej informacji. Jest nowy, dramatyczny, nietypowy i dotyczy ludzi. Daje wszystko czego potrzebuje dziennikarz, żeby zaciekawić czytelników, widzów i słuchaczy.
Dlatego media mają na punkcie kryzysów fioła lub – jak niektórzy twierdzą – świra. Kryzysowe wydarzenia zachęcają do gorączkowych spekulacji i ostrych oskarżeń. Czasem opinia publiczna z chorobliwą satysfakcją obserwuje upokarzający upadek znanej i wpływowej osoby, na przykład polityka, przedsiębiorcy lub celebryty.
Trudno przewidzieć cykl życia kryzysu i rozwój wypadków. Firmy czasem próbują przeczekać trudne chwile wierząc, że burza w mediach minie po kilku dniach. Często ta taktyka się sprawdza. Bywa jednak, że kryzys przez wiele lat nie schodzi z czołówek gazet (na przykład katastrofa smoleńska) podsycany nowymi faktami lub spekulacjami.
Błędem byłoby lekceważenie konkurencji między mediami. "Sytuacja jest rozwojowa, nie wiadomo co się jeszcze wydarzy, wszystko jest możliwe" – słychać w każdym newsroomie. Opinia publiczna – jak narkoman – dostaje systematycznie kawałek po kawałku kolejne porcje sensacyjnych szczegółów... z ostatniej chwili.
Konsumenci zachowują się jak hipokryci. Z jednej strony, z wypiekami na twarzy śledzą wszystkie najnowsze doniesienia, z drugiej – narzekają w kolejkach na epatowanie w mediach dramatem, przemocą i nieszczęściem. "Same złe wiadomości" – krytykują i oglądają programy informacyjne pokazujące nowe tragiczne wydarzenia.
To jak długo i jak bardzo szczegółowo media będą informować o kryzysie zależy wyłącznie od apetytu odbiorców na złe wiadomości. A ten apetyt wcale nie słabnie. Jak to się nazywa? Schadenfreude.
Jeśli potrzebujesz pomocy w komunikacji kryzysowej lub masz pytanie o współpracy z mediami, prosimy o kontakt. Nasz telefon: 77 441 40 14.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz